© 2010-2015 Fundacja Humanites
Dawno dawno temu było sobie Piekło i Niebo. W Piekle stał suto zastawiony stół, przykryty pięknym obrusem, paliły się świece, a wszędzie czuć było zapach pysznych potraw. Pomimo to, nastrój przy stole był bardzo ponury.
Zgromadzeni wokół ludzie byli mizerni i bladzi. Salę wypełniały ich krzyki i jęki. Zamiast rąk mieli długie kije, którymi nie byli w stanie włożyć sobie jedzenia do ust. Próbowali i próbowali, ale ich wysiłki były bezskuteczne. Pomimo obfitości jedzenia na stole przed sobą, wkrótce wszyscy umierają z głodu. W Niebie podobna scena. Ten sam suto zastawiony stół, ze świecami, ale wokół siedzą roześmiani , radośni ludzie. Jedzą, śpiewają i rozmawiają. Nastój jest pogodny i każdy rozkoszuje się wzajemnym towarzystwem. Co ciekawe i w niebie ludzie zamiast rąk mieli kije. Jednak zamiast usiłować włożyć jedzenie do własnych ust – karmilisiebie nawzajem….
Ta bajka, którą przytoczyłam na podstawie książki „Duński przepis na szczęście” w cudowny sposób obrazuje, jak zmiana paradygmatu z JA na MY – zamienia Piekło w Niebo… Budowanie poczucia wspólnotowości to bardzo ważny aspekt duńskiego sposobu wychowywania dzieci, o którym chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć. Od ponad 40 lat, pochodzący z tak niewielkiego państwa Duńczycy w badaniach dotyczących szczęścia plasują się na pierwszym miejscu , a ich system edukacji uznawany jest za jeden z najlepszych na świecie. Szczęśliwi rodzicie wychowują szczęśliwe dzieci, a sposób wychowania preferowany przed Duńczyków jest integralnie wpleciony w ich codzienne życie. Autorkom przytoczonej wyżej książki udało się jednak odszukać i nazwać pewne zasady, które stosowane są w duńskich domach.
Swobodna zabawa
Po pierwsze Duńczycy, twórcy najsławniejszych klocków na świecie – LEGO bardzo dużą wagę przywiązują do zabawy. Są przeciwnikami zapisywania dzieci na miliony zajęć dodatkowych, bo wierzą że bawiąc się ,dzieci uczą się współpracy, sztuki negocjacji i radzenia sobie z emocjami swoimi i innych. Swobodna zabawa rozwija także kreatywność i buduje wewnętrzną motywację. Duńscy rodzicie dają dzieciom sporo przestrzeni, ucząc jej samodzielności, ingerując w sprawy dzieci tylko w ostateczności. Dzięki temu dzieci budują poczucie własnej wartości i kontroli nad sobą.
Inteligencja emocjonalna
Kolejnym ważnym aspektem duńskiego wychowania jest podejście do świata emocji.W duńskich filmach rzadko doświadczymy happy endu, bo takie jest życie – nie zawsze wszystko kończy się dobrze. Duńczycy uważają, że warto dzieciom pokazywać całe spectrum emocji, akceptując także te negatywne, ale podkreślając się i koncentrując na tych pozytywnych. Duńscy rodzice bardzo często rozmawiają z dziećmi o emocjach ich własnych, czy ich kolegów. W duńskim systemie szkolnictwa istnieje obowiązkowy program narodowy realizowany już od przedszkola, uczący dzieci inteligencji emocjonalnej, poprzez rozpoznawanie emocji własnych i innych. Uczciwość w uczeniu świata przez duńskich rodziców przejawia się także w tym, że skupiają się oni na docenianiu raczej procesu niż stanu. Nie szafują też nadmiernie pochlebstwami. Oznacza to, że bardziej doceniają wysiłek jaki dziecko wkłada w daną pracę, niż jego inteligencję czy talent. Badania pokazują, że dzieci u których doceniano wkład pracy, a nie wrodzone przymioty lepiej radzą sobie w obliczu trudności. Innymi słowy duńscy rodzice nastawiają dzieci nie na trwanie (wrodzone przymioty), ale na rozwój.
Koncentracja na dobrych stronach
Duńczycy dużą wagę przywiązują też do języka i sposobu, w jakim komunikują się z dziećmi. Unikają ocen, ograniczających stwierdzeń, etykietek, komentują zawsze raczej zachowanie niż samą osobę. Jest to bardzo ważne, bo język tworzy pewną ramę przez którą patrzymy na świat. Rodzicie uczą dzieci, jak na poziomie wypowiedzi koncertować się na tym co dobre, co potrafię, a nie na tym, czego nie mam i nie potrafię. To tworzy pewien nawyk dostrzegania dobra w innych i w sobie, co potem w znacznym stopniu wpływa na poczucie szczęścia. W dużej mierze duńska szkoła empatii opiera się na nie stosowaniu ocen , zarówno w stosunku do dzieci, ale także innych członków rodziny.
Indywidualne podejście
Duński system wychowania jest systemem demokratycznym opartym na głębokim przekonaniu, że dzieci są z natury dobre i tak się je traktuje. Dania już bardzo dawno zakazała kar cielesnych i w duńskiej mentalności nie ma miejsca na bicie i krzyczenie na dzieci. Duńczycy uważają, że skoro wymagamy od dzieci tego, aby kontrolowały swoje zachowanie, to przykład musi iść od rodziców. Ciekawym sposobem promowania demokracji w szkołach jest zwyczaj, że na początku roku nauczyciel wraz z dziećmi tworzą regulamin, czyli zbiór zasad, jakimi klasa będzie się kierować. W Dani nie stosuje się ultimatów a zamiast karać po fakcie dużo czasu i energii przeznacza się na uzgadnianie, szukanie rozwiązań itp. Poza tym nauczyciele traktują każdego ucznia indywidualnie, jako osobą o unikatowych potrzebach. Razem z uczniem układają plan celów i 2 razy do roku sprawdzają postępy w realizacji. Demokratyczne podejście, skupianie się na zachowaniu, a nie na osobie ma znaczący wpływ na poczucie szczęścia dzieci.
Hygge, czyli miło pobyć razem
Kolejny, kluczowy element to styl życia nastawiony na spędzanie czasu wspólnie z rodziną. Duńczycy mają nawet na to specjalne określenie: HYGGE (dosłownie to znaczy miło pobyć razem). Hygge jest nieodłącznym elementem duńskiej codzienności i tworzy u dzieci nawyk czerpania radości ze wspólnie spędzanego czasu. Doświadczenie rodzinnego ciepła jest dla Duńczyków najcenniejszym doświadczeniem uczącym, jak ważne jest wsparcie i współdziałanie. W ogóle Duńczycy dużą wagę przykładają do pracy zespołowej. Dzieci od najmłodszych lat zachęcane są do pracy przy projektach i angażowania się na rzecz zespołu. Duńczycy równie chętnie łączą się w różnorakie grupy społeczne ludzi, którzy dzielą pasje, czy zainteresowania i dają sobie wzajemnie wsparcie. 79% duńskich biznesmenów aktywnie działa w stowarzyszeniach przed 30 rokiem życia! Duch pracy zespołowej widoczny jest we wszystkich aspektach duńskiego życia – od szkoły, po miejsce pracy i życie rodzinne. Postrzeganie rodziny jako zespołu wzmacnia poczucie przynależności i wspólnotowości, co daje duże szczęście. Nie bez przyczyny badania pokazują, że ludzie śpiewający w chórach są dużo szczęśliwsi. Dlatego dla Duńczyków ważnym elementem HYGGE jest śpiew. Wspólne śpiewanie powoduje wydzielanie się hormonu szczęścia – oksytocyny, co obniża poziom stresu i zwiększa poczucie więzi i zaufania. Silne więzi, dostarczanie dzieciom pozytywnych doświadczeń, koncentrowanie się na pozytywnych aspektach i docenianie procesu powoduje, ze duńskie dzieci wyrastają na szczęśliwych, odpornych ludzi i oddają to potem kolejnym pokoleniom ….
Tym, których, równie jak mnie zafascynował duński przepis na szczęście zachęcam do lektury książki: J. Alexander, I.Sandahl „Duński sposób na szczęście”.
Anna Osuchowska
Z okazji zbliżających się wielkimi krokami Świąt Bożego Narodzenia, Fundacja Humanites chciała Państwu złożyć najserdeczniejsze życzenia. Oby w tym czasie znaleźli Państwo to wszystko co w życiu jest najważniejsze.
[fbvideo link=”https://www.facebook.com/fundacjahumanites/videos/1835864233294567/” width=”500″ height=”400″ onlyvideo=”1″]
Uczniowie Gimnazjum nr 6 we Wrocławiu przygotowali niezwykłe Jasełka, które miały swoja premierę 20 grudnia w Kościele Parafii św. Klemensa Dworzaka. Ten wyjątkowy projekt był dziełem uczniów klasy 3A, a na spektaklu obecni były dzieci z Przedszkola nr 59, 96, 117 oraz Szkoły Podstawowej nr 82 i 109.
Szkolnej orkiestrze przewodził i dyrygował jej Piotr Gospodarczyk ze Szkoły Rytmu, a i Fundacja Humanites była zaangażowana w ten projekt. W jaki sposób? Otóż wspólnie ze Szkołą Rytmu zakupiliśmy instrumenty perkusyjne, na których zagrali gimnazjaliści. Jak przydatny to był zakup przekonaliśmy się na miejscu, słuchając Jasełek w wykonaniu młodych muzyków. Przy okazji dziękujemy Panu Piotrowi Gospodarczykowi za wsparcie naszych działań, oraz dyrekcji gimnazjum nr 6 za podatność na nasze działania.
Dziś ciężko o taki obszar aktywności ludzkiej, który w jakiś sposób nie byłby prowadzony w ramach tzw. organizacji. Organizacjami są spółki, urzędy, szkoły, fundacje, kościoły, muzea, organizacje pozarządowe i inne. Ba, odciętą od świata wioskę w dżungli amazońskiej również możemy spokojnie zwać organizacją. Skoro więc na organizacjach opiera się tak duża część współczesnego świata, zjawisko to jest od dawna dogłębnie studiowane, i to pod tak wieloma kątami, że dzisiejszy dorobek naukowy na ten temat nie mieści się w jednej kategorii, tylko rozsiany jest po tak różnorodnych – i rozległych – dziedzinach jak zarządzanie, ekonomia, psychologia, antropologia czy socjologia. Literatura dotykająca spraw organizacji zawiera mnóstwo obszarów, takich jak przywództwo, dynamika grup, teoria organizacji, teoria systemów, zarządzanie zmianą, kultura organizacyjna, systemy wartości, coaching, psychologia organizacji i wiele, wiele innych. No dobrze, ale w jaki sposób ma nam ta góra wiedzy pomóc w życiu rodzinnym? Przecież mamy wystarczająco dużo literatury na temat wychowywania dzieci, psychologii rozwojowej, terapii systemowej i podobnych.
Otóż wiele narzędzi i podejść stosowanych w zarządzaniu jakoś nie przeniknęło do problematyki rodzinnej, choć osobiście uważam, że drzemie w nich duże bogactwo warte wykorzystania. Przykładem może być tzw. Leadership Versatility Index opracowany przez Roberta Kaplana i Roberta Kasiera. Model ten dotyczy zachowań przywódców i ich skuteczności (bądź jej braku). A czyż jako ojciec czy matka nie jesteśmy przywódcami wobec naszych dzieci? Długie obserwacje życia organizacji pozwoliły na odkrycie złożonych korelacji pomiędzy stylami zarządzania menedżerów a efektywnością ich zespołów oraz na utworzenie eleganckiego modelu, który w prosty sposób ujmuje sedno tych powiązań. Okazuje się, że skuteczność przywódcy nie bierze się z liczby, czy niesamowitości jego silnych stron. Ani z jakiejś tajemnej „przywódczości” jego charakteru. Skuteczność, ale i uznanie członków zespołu, ma przede wszystkim związek z odpowiednią równowagą pomiędzy różnymi typami oddziaływania. Kaplan i Kaiser nazywają je typami przywództwa i grupują w dwóch podstawowych wymiarach : przywództwo angażujące vs przywództwo forsujące oraz przywództwo strategiczne vs przywództwo operacyjne. Żadne z zachowań należących do poszczególnych wymiarów nie jest złe. Natomiast nadużywanie któregoś ze stylów w sposób regularny wypacza go. Podobnie, chroniczny niedobór niektórych grup zachowań prowadzi do osłabienia organizacji. I tak, dla przykładu, menedżer może przeginać w używaniu stylu forsującego, poprzez ciągłe mówienie ludziom co mają robić, zabijając ich kreatywność i odbierając im samodzielność – co z kolei drastycznie może obniżać ich motywację. Komu z nas nie przychodzi na myśl obraz rodzica, który w ten właśnie sposób „zarządza” swoimi dziećmi? Konsekwencje nadużywania tego stylu są dla dzieci bardzo podobne jak dla podwładnych. Na drugim końcu tego spektrum znajdziemy przegięcie w inną stronę – unikanie konfrontacji za wszelką cenę, w imię dobrych relacji. Jeśli zespół zbacza z kursu i stawia opór przed powrotem na prawidłowy tor, pozostawienie sprawy samej sobie nie dość, że nie rozwiąże problemu, to może sprowadzić katastrofę. I znów odnajdujemy tu dobrze znane wyzwania rodzica. Prawdziwie skuteczny lider, jak i prawdziwie skuteczny rodzic, nieustannie szukać będzie balansu pomiędzy stylami, tak aby w każdej sytuacji reagować adekwatnie. Tyle wyznaczania kierunku, i tyle uwagi poświęconej wizji rozwoju, ile jest potrzebne (przywództwo strategiczne), i tyle porządku i wydajności, ile wystarcza (przywództwo operacyjne). Tyle wsparcia i słuchania, aby towarzyszyć lecz nie uzależnić od siebie, oraz tyle kontroli i nakłaniania, aby wywołać ruch w dobrym kierunku, ale nie ubezwłasnowolnić.
Brzmi to logicznie, i w zasadzie istnieje pokusa, by przytaknąć dwóm Robertom i pójść dalej swoją drogą, uważając, że my akurat mamy świetnie wykalibrowane style i idealną równowagę pomiędzy nimi. To błąd. Takie zbycie myśli o tym, że moglibyśmy robić coś lepiej, wynika z mechanizmów obronnych, które mają nas chronić przed podważaniem naszej „jakości” jako rodziców, jednocześnie skutecznie nas odgradzając od ewentualnej poprawy. Każdy z nas ma jakieś tendencje w zachowaniach, które wynikają ze struktury osobowości zbudowanej na doświadczeniach z systemu rodzinnego, przeżyć na różnych etapach życia, wzorców kulturowych i innych czynników. I nierzadko schematy naszych zachowań nie tylko nie są optymalne wobec aktualnych wyzwań, ale wręcz szkodliwe. Tak jak przywódca nigdy nie powinien przestawać z uważnością monitorować swoich zachowań, aby nie zawieść swoich ludzi, i nie sprowadzić wszystkich na manowce, tak każdy rodzic, na każdym etapie rozwoju swoich dzieci, powinien przyglądać się sobie i szczerze zapytywać : czy moje obecne zachowania są adekwatne do możliwości i potrzeb moich dzieci? Czy nie przeginam w jakimś wymiarze? Czy nie ma jakiegoś zachowania zbyt mało?
Akceptując fakt, ze może być miejsce dla poprawy, po prostu dajemy sobie przestrzeń do rozwoju. Tylko tyle i aż tyle. Jeśli istnieje pojęcie kompetencji menedżerskich, istnieją również kompetencje rodzicielskie. A kompetencje zawsze można rozwijać. I model wszechstronnego przywództwa podpowiada nam, od czego możemy zacząć.
Sergiusz Żemek
www.przywództwo.org
przykładowy wynik badania wszechstronności lidera (leadership Versatility Index)
Z dumą prezentujemy wam książkę “O Wojtku z planety Uran”. Wyjątkową z wielu powodów, ale zacznijmy od najświeższej informacji. W ostatnich dniach została ona uznana najlepszym wydawnictwem w konkursie Książką na Gwiazdkę w kategorii dla najmłodszych, a wcześniej – Książką na Zimę dla dzieci, w konkursie portalu granice.pl, promującego czytelnictwo. Jesteśmy tym bardziej dumni, że Fundacja Humanites jest partnerem tego wydawnictwa, ale to tylko dwa z powodów, dla których warto sięgnąć po tę pozycję. A inne?
Po pierwsze, książka ma dwóch autorów – Antosia, który Wojtka spotkał (a może mu się on po prostu przyśnił) gdy miał pięć lat i Jego mamę, która historię spisała i rozwinęła. Opowiada ona o małym kosmicie – który ma 150 lat, który przyleciał na Ziemię, gdzie poznał Antka i jego rodziców oraz zaprzyjaźnił się ze stadem nietoperzy w zoo. Nauczył się też jeździć na rowerze – co wcale nie było łatwe… I jeszcze odkrył jak pyszne jest ziemskie jedzenie i jak przyjemne jest przytulanie. To ciepła prosta historia o przyjaźni, życzliwości, a przede wszystkim o naturalnej akceptacji wszystkiego i tolerancji dla wszystkich, jaką mają dzieci… I może właśnie dlatego, ta opowieść tak bardzo się dzieciom podoba.
Po drugie , wyjątkowość tej książki polega na tym, że to opowieść dla wszystkich – od 4 do 104 lat. Najlepiej do wspólnego czytania: dzieci z rodzicami, rodziców z dziećmi, babć z wnukami, wnuków z dziadkami, wychowawców z uczniami, uczniów z nauczycielami. Ta historia przypomina nam o tym, o czym my dorośli zbyt często zapominamy – o wrodzonej ciekawości świata oraz o naturalnej otwartości i tolerancji, jaką mają w sobie dzieci. I to my, pozbawiamy nasze dzieci tych umiejętności, oceniając za nie zjawiska, oceniając innych ludzi według naszych własnych lęków i widzimisię. To także opowieść o tym, że jeśli tylko zechcemy, potrafimy porozumieć się także bez słów i w obcym języku. Nawet z przybyszem z obcej planety. I że takie otwarcie się na innych i uczenie się od siebie nawzajem może być bardzo przyjemne i inspirujące. Dzieci uczą się od rodziców, rodzice od dzieci, przybysze z kosmosu od mieszkańców Ziemi, a Ziemianie od Wojtka z planety Uran. Dzieciom ta historia bardzo się podoba. Jest dla nich zrozumiała i bliska, bo opowiada o zaufaniu oraz o radości, jaką sprawia spędzanie czasu razem z bliskimi.
Po trzecie, pomysł tej opowieści powstał w wyobraźni pięcioletniego chłopca. Czyż nie fajnie byłoby mieć takiego przyjaciela jak Wojtek z planety Uran?
A sam Wojtek … jest po prostu dzielnym małym chłopcem, który przyleciał na Ziemie z planety Uran. Wojtek ma dopiero 150 lat i choć wyglądem nas, Ziemian, nie przypomina, jest do nas bardzo podobny. To na naszej planecie Wojtek spotyka prawdziwych przyjaciół, rozmawia z nietoperzami, uczy Antka swojego języka, który nazywa się folski.
Po czwarte, książka ma cudowne rekomendacje:
„Chciałbym spędzić na planecie Uran długie wakacje razem z Wojtkiem i moimi wnukami: Aaronem, Mają, Adasiem, Jadzią, i dorosłą już Leną. Każdy z nas czasem czuje się … kosmitą. Lepiej mieć wtedy obok siebie bliskie osoby.” – Andrzej Seweryn, aktor
„Czy na pewno masz czas? Bo od tej książeczki trudno się oderwać” – Jacek Santorski, psycholog, psychoterapeuta
„Nieziemska historia – w sam raz na GILgotki Kosmiczne!” – Agnieszka Gil, pisarka, popularyzatorka kultury
„Polecam z całego sera; kosmicznie piękna opowieść o niezwykłej przyjaźni!” – Dorota Schrammek, pisarka, popularyzatorka czytelnictwa
A Dziennik Literacki napisał o niej w swojej fotorelacji z międzynarodowych targów książki w Krakowie:
“Jedną z bardziej wartościowych książek dla dzieci okazała się historia O Wojtku z planety Uran, autorstwa Agnieszki Dydycz i Antoniego Oniśko – kosmicznie wciągająca opowieść o pięknej przyjaźni. Co ciekawe, aż 70% dochodu ze sprzedaży każdej książki trafia na konto Fundacji „Pomóżmy Dzieciom”, niosącej pomoc dzieciom najbardziej potrzebującym i znajdującym się w trudnej sytuacji materialnej i życiowej.”
Po piąte , książka ma podwójną wartość: ze względu na swoją treść oraz na cel. Dzięki sponsorom firmowym i prywatnym, razem z Wydawnictwem Alegoria uzbierano fundusze na pokrycie kosztów jej wydania. Dzięki temu, Wydawnictwo może teraz podzielić się przychodem ze sprzedaży – aż w 70% – z Fundacją Pomóżmy Dzieciom! Również honorarium autorskie oraz wynagrodzenie ilustratorki też zostaną przekazane na Fundację.
Jest to obowiązkowa pozycja dla każdego rodzica i dla każdego dziecka. Czekamy na wasze „po ósme”, „po dziewiąte”, „po dziesiąte” i tak dalej, w której opiszecie nam swoje wrażenia po przeczytaniu tej ciepłej i humorystycznej opowieści.
Pojęcie „lider” doczekało się już co najmniej kilkudziesięciu metafor. Do mnie jednak najbardziej przemawia porównanie lidera do dyrygenta. Pierwszy raz spotkałam się z tym pojęciem dzięki Benowi Zanderowi charyzmatycznemu dyrygentowi orkiestry bostońskiej. Dyrygent to jedyna osoba w orkiestrze, która nie wydaje żadnego dźwięku… To jak dobry jest dyrygent zależy od tego, na ile będzie on potrafił wydobyć z ludzi to co najlepsze, na ile będzie potrafił z szeregu indywidualności stworzyć harmonię i na ile przekaże swoją charyzmę, energię, wiedzę zespołowi.
Żeby to osiągnąć musi zbudować zaufanie i wiedzieć jak dotrzeć do każdego z członków orkiestry. Podobnie, dobry lider – to nie on powinien błyszczeć, tylko jego zespół. Warto, aby znał mocne strony każdego ze swoich pracowników i potrafił odpowiednio zmotywować każdego z nich. Ważne też żeby, podobnie jak dyrygent – prowadził, kierował, zarażał entuzjazmem, jednocześnie pozwalając ludziom mówić ich własnym głosem. Jak mówił Zandler, sukcesem nie jest sława, czy bogactwo, ale to ile błyszczących oczu lider ma wokół siebie. Jedną z jego metod była zasada dawania wszystkim piątki na wejściu. I to jest bardzo ważne, żeby lider wierzył w ludzi i ich potencjał od samego początku. Inną, równie ważną zasadą, którą praktykował, była zasada nr 6, która brzmiała – nie bierz siebie tak cholernie poważnie To również dobra rada dla lidera – miej dystans do siebie, dbaj o dobrą atmosferę pracy, w której powinien być miejsce na humor i zabawę.
Rolę zarówno dyrygenta, jak i lidera jest dołożenie wszelkich starań, żeby inspirować, rozwijać i zachęcać do doskonalenia się, do wychodzenia z własnej strefy komfortu. Stworzenie harmonii z ludzi o różnych temperamentach, umiejętnościach, przekonaniach to wielka sztuka, ale warto ją uprawiać bo jest to klucz to zagrania pięknej melodii!
A jakie są wasze ulubione porównania dotyczące lidera?
PS. Dla chcących wiedzieć więcej polecam przesyconą dobrą energią książkę Bena Zandera i Rosamund Zander pt: „Sztuka możliwości. Jak przekształcić życie zawodowe i osobiste” + link do filmu
Anna Osuchowska
Nie jestem ekspertem świata kina, ale chodzę do kina – nawet częściej niż przeciętna rodzina. U mnie (tata rodziny) ocenianie filmu familijnego jest trudne, bo ja do kina chadzam na inne obrazy (czekam na „Łotr 1”), więc moja ocena filmu, to obserwacje reakcji mojej 10-letniej córki. Nigdy nie powiem wam, czy film jest dobry czy słaby, ale opowiem wam trochę o samym filmie i o tym, jakie wywoływał reakcje.
W minionym tygodniu wybraliśmy się na szeroko reklamowany film „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy, to tłumaczenie tytułu. Oryginalnie brzmi on: „Fantastic beasts and where to find them” zaś w tłumaczeniu w tytule nie ma „Gdzie” ale jest „Jak”. Czepialstwo powiecie. Tytuł lekko zmieniony nie zmienił wymowy filmu, na szczęście.
Film reklamowany był od wielu miesięcy jako dzieło J.K. Rowling, autorki która stworzyła Harrego Pottera, a kolejne zapowiedzi tego obrazu powoływały się na świat małego czarodzieja. Sam film opowiada historię która wydarzyła się zanim na świecie pojawił się Harry.
Jesteśmy świadkami przybycia do Stanów Zjednoczonych Newta Skamandera (występuje on w książkach o Harrym Potterze, jest on autorem podręcznika o Fantastycznych zwierzętach). Największy problem Brytyjczykowi sprawiają anachroniczne jak dla wyspiarza „zasady” jakimi kierują się jego amerykańscy „koledzy”. Osią opowieści jest jednak walka dobrych czarodziejów ze złymi oraz szukanie zaginionych „fantastycznych” zwierząt. Przez cały film pojawiają się „smaczki” odnoszące się do świata Pottera, które tak na dobrą sprawę wyłapują jedynie prawdziwi fani serii (do których należy moja córka).
Film początkowo jest… nie wiem jakiego słowa użyć – spokojny? nudny? ale na szczęście rozkręca się wraz z kolejnymi kłopotami bohatera. Skamander wraz z poznanymi towarzyszami opowieści mają dużo zadań do wykonania, a każde kolejne wrzuca ich jeszcze głębiej w wir wydarzeń i intrygi.
Film jest przeznaczony dla dzieci w wieku od lat 12, ale my pozwoliliśmy sobie zabrać na niego 10-latkę. Powód jest banalny – jest ona wielką fanką Pottera. Tylko jedna scena spowodowała, że dziecko się wystraszyło, ale to był bardziej element „zaskoczenia” niż jakiejś strasznej sceny. Po filmie poza nuceniem charakterystycznej melodii (związanej z całą serią o Potterze) jesteśmy też świadkami permanentnego zadowolenia z filmu, ciągłych opowieści. Dla mnie, znającego filmy o HP, to dzieło było ciekawe, a dla młodego fana serii wypadł on jeszcze lepiej. Generalnie – i dla dzieci i dla dorosłych – nawet jeśli nie znają uniwersum Pottera, to będą wiedzieli o co chodzi. Każdy nowy wątek (stworzenie, umiejętności, wiedza o świecie czarodziejów) jest wprowadzane do opowieści odpowiednio wytłumaczone.
Polscy uczniowie utrzymali wysoką pozycję w rankingu międzynarodowym PISA 2015. We wszystkich dziedzinach polscy gimnazjaliści uzyskali wyniki powyżej średniej OECD. Wśród 72 krajów uczestniczących w badaniu nasi 15-latkowie zajęli 22 miejsce w naukach przyrodniczych, 13 miejsce w czytaniu i 18 miejsce w matematyce. W naukach przyrodniczych Polacy zajęli 10 miejsce na 26 kraje Unii Europejskiej biorące udział w badaniu. W czytaniu zajęli 5 miejsce, a w matematyce 9 miejsce.
W Unii Europejskiej lepsze wyniki w naukach przyrodniczych uzyskali 15-latkowie z Estonii, Finlandii, Słowenii, Niemiec, Holandii i Wielkiej Brytanii. Podobne wyniki uzyskali uczniowie z Irlandii, Belgii, Danii, Portugalii, Austrii i Szwecji. W czytaniu lepsze wyniki od nas uzyskały tylko Finlandia, Irlandia i Estonia.
W skali całego globu, na pierwszym miejscu w rankingu w przedmiotach ścisłych plasuje się Singapur (556 punktów), przed Japonią (538 ) i Estonią (534), która wypadła najlepiej z krajów europejskich. W matematyce najlepsi okazali się być także uczniowie z Singapuru (564 punkty), przed Hongkongiem (548) i Makau (544). Najwyższe kompetencje w czytaniu mieli uczniowie z Kanady (535) i Honkongu oraz Finlandii (po 526).
W porównaniu z badaniem z 2006 roku, gdy, tak jak w obecnej edycji, nauki przyrodnicze były główną dziedziną badania – polscy uczniowie uzyskali podobne wyniki w naukach przyrodniczych. W 2006 roku polscy uczniowie uzyskali średni wynik 498 punktów w porównaniu do 501 punktów w 2015 roku. Podobna jest też liczba uczniów uzyskujących najlepsze i najsłabsze wyniki.
Wyniki polskich uczniów uległy poprawie w matematyce w porównaniu do 2003 roku, kiedy główną dziedziną badania PISA była właśnie matematyka. W 2003 roku średni wyniki polskich 15-latków to 490 punktów w porównaniu do 504 punktów w 2015 roku. W czytaniu osiągnęliśmy podobne wyniki jak w 2009 roku, kiedy to czytanie było główną dziedziną badania PISA (506 punktów w 2015 w porównaniu do 500 w 2009)
Między 2006 a 2015 rokiem w Polsce nastąpiła zmiana procentu tzw. uczniów „resilient” o 3.2%. To uczniowie, którzy mimo tego, że pochodzą z rodzin uboższych i słabiej wykształconych, wciąż osiągają najlepsze wyniki. W 2006 roku takich uczniów było 31,4%, natomiast w obecnej edycji w Polsce mamy aż 34,6%. Wynik ten jest lepszy od większości krajów europejskich.
Polscy chłopcy wypadli lepiej niż dziewczyny w głównej dziedzinie badania. Uzyskali średnio 504 punkty, podczas gdy średnia dla dziewczyn wynosi 498 punktów. Średnie wyniki w podziale na płeć są zdecydowanie wyższe niż dla OECD (chłopcy 495, a dziewczyny 491 pkt).
W przypadku oczekiwań co do przyszłej kariery zawodowej związanej z chemią, fizyką czy biologią okazało się, że w Polsce 21% uczniów zakłada w przyszłości taką ścieżkę. Średnia dla OECD w tym przypadku to 24,5%.
Badanie PISA odbywa się co 3 lata i jest realizowane od 2000 roku. W każdej edycji badacze koncentrują się na pomiarze jednej dziedziny. W 2015 roku były to pytania z zakresu rozumowania w naukach przyrodniczych. Podczas dwugodzinnego testu oceniano także czytanie ze zrozumieniem, myślenie matematyczne, grupowe rozwiązywanie problemów oraz wiedzę ekonomiczną. Badanie w Polsce zrealizowano w marcu 2015 i wzięło w nim udział ponad 5 tys. uczniów, głównie 15-latków ze 160 gimnazjów i 10 szkół ponadgimnazjalnych. Edycja z 2015 roku była wyjątkowa, gdyż uczniowie rozwiązywali testy wyłącznie w wersji komputerowej.
Na koniec, czy Nasz wynik jest dobry? Oczywiście można mieć zastrzeżenia i wymagać więcej, ale wyniki gimnazjalistów znad Wisły odbił się echem w światowych mediach – wspomniało o nim m.in. BBC, zastanawiając się, czy walijskie szkoły mogą dorównać polskim. A jak wy uważacie? Wynik jest dobry?
Emocje powstają w podobny sposób we wszystkich kulturach. W latach 70-tych amerykański psycholog Paul Ekman wyróżnił osiem podstawowych emocji odbieranych i rozpoznawanych w każdej kulturze, należą do nich: gniew, zaskoczenie, radość , smutek, niesmak i strach. Odczuwanie emocji jest uniwersalne, jednakże reguły ujawniania emocji mogą być specyficzne dla danej kultury. W badaniach Kitayamy z 1991r. stwierdzono , że Japończycy wykazywali większą skłonność do okazywania emocji, w których ujawniało się ich społeczne zaangażowanie, rzadziej natomiast okazywali oni emocje takie jak duma czy gniew. Podczas oglądania filmu z drastyczną sceną bez świadków, ujawniali oni tak samo silne emocje jak Amerykanie, ale w obecności innych osób Japończycy okazywali mniej emocji, wyrażali je z mniejszą swobodą, bardziej obawiając się negatywnych uczuć. Zaobserwowano również, że dorośli Japończycy gorzej radzą sobie z rozpoznawaniem złości, niż Amerykanie, Polacy i Węgrzy. Aby odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego istnieją i czym są powodowane różnice w ujawnianiu emocji, należy odwołać się do kulturowej specyfiki danego regionu.
Według Ekmana różne kultury mają różne standardy , które określają sposoby kontrolowania emocji. Mieszkańców Chin i Japonii cechuje stosunkowo duża powściągliwość emocjonalna, dla której charakterystyczne jest tłumienie negatywnych emocji. Wiele znaczeń komunikowanych jest w sposób niedosłowny, aluzyjny, między wierszami, a istotną rolę odgrywa tu kontekst sytuacyjny. Słowa stanowią jedynie niewielką część komunikatu, zatem unika się mówienia i nazywania rzeczy wprost, a większy nacisk położony jest na uwzględnianie wyznaczników sytuacyjnych. Relacja interpersonalna i stopień hierarchii zawodowej w dużym stopniu wpływają na komunikację, określając i narzucając jej odpowiednie ramy w kontakcie. Siła oddziaływania kultury widoczna jest zatem w jej funkcjach korygujących.
Prowadzone przez Geerta Hofstede w latach 1968-1972 badania porównawcze pozwoliły na wyodrębnienie pięciu psychologicznych wymiarów kultur narodowych. Jednym z kluczowych wymiarów , który pozwoli nam bliżej przyjrzeć się specyfice i regułom wyrażania emocji w różnych kulturach, jest dystans władzy określający stopień hierarchizacji , a także asymetrię widoczną w kontakcie między przełożonym a podwładnym. Społeczność Chin postrzegana jest jako kultura o wysokim dystansie władzy. Kontakty w miejscu pracy charakteryzuje na ogół wysoki stopień oficjalności oraz niska zażyłość emocjonalna. Głęboki szacunek oddawany osobom starszym wiekiem i oczekiwany stopień posłuszeństwa charakterystyczny jest natomiast dla praktycznie większości narodowości Wschodu.
Warto także odwołać się do kolejnego wymiaru, który dokonuje podziału kultur na indywidualistyczne i kolektywistyczne. W kulturach indywidualistycznych więzi między jednostkami mają zazwyczaj luźny charakter i są słabo zakorzenione. Wyrażanie emocji nie jest podporządkowane i w dużym stopniu zależne od społeczeństwa. Kontakty bezpośrednie są rzadsze, relacja interpersonalna jest uproszczona i tylko w niewielkim stopniu wpływa na komunikacje. Możemy także mówić o większej ekspresji emocjonalnej oraz szerszej swobodzie okazywania emocji, jak i również większej wolności w ich doborze. Kolektywizm odnosi się do społeczeństwa, gdzie jednostki od urodzenia, przez całe życie są zintegrowane z silnymi, spójnymi grupami. Prymat dobra społecznego nad jednostkowym, zwłaszcza w połączeniu z silną hierarchizacją, powoduje większą powściągliwość emocjonalną i samokontrolę. Często wyrażane są tylko te emocje, które są aprobowane społecznie, a ich wyrażanie zależne jest od przynależności do określonej grupy społecznej.
Ostatnim wymiarem mogącym kształtować specyfikę okazywania emocji w danej kulturze jest kontinuum męskość – kobiecość. Męskość odnosi się do społeczeństwa, w którym role społeczne są wyraźnie odrębne. Mężczyźni mają być asertywni, twardzi i zorientowani na sukces materialny, od kobiet oczekuje się natomiast skromności i skupienia na kwestiach jakości życia. Podobny podział na role płciowe widoczny jest w sposobie okazywania emocji, przykładowo płacz u chłopców odbierany jest jako przejaw słabości. Emocje nieakceptowane społecznie są często tłumione. Kobiecość natomiast charakteryzuje społeczeństwo, w którym role płciowe zazębiają się. Zarówno od mężczyzn jak i od kobiet oczekuje się troski o jakość życia. Dominuje nastawienie na współpracę, większy zakres tolerancji, a także większa swoboda wyrażania emocji.
Literatura: P.Boski, Kulturowe ramy zachowań społecznych, Wyd. PWN, Warszawa 2009
20 listopada przypadał Międzynarodowy Dzień Ochrony Praw Dziecka (Konwencja Praw Dziecka Organizacji Narodów Zjednoczonych). Z tej okazji Papież Franciszek zaapelował w tym roku „Do sumień wszystkich – do instytucji i rodzin – ażeby zawsze chronić dzieci i zabezpieczać ich dobro, tak by nigdy nie popadały one w żadną formę niewoli, werbowania do grup zbrojnych czy znęcania się nad nimi. Niech wspólnota międzynarodowa czuwa nad ich życiem, zapewniając każdemu chłopcu i dziewczynce prawo do szkoły i edukacji, aby mogli oni wzrastać spokojnie i ufnie patrzeć w przyszłość”.
Do XX wieku dzieci zatrudniane były w rolnictwie, czy też w fabrykach. Dzisiaj zatrudnianie dzieci w Polsce poniżej szesnastego roku życia jest z pewnymi wyjątkami zabronione (Art. 190 § 2 kodeks pracy). Zgodnie z przepisami polskiego kodeksu pracy młodociany (w wieku do 16 lat) może zostać zatrudniony przy lekkiej pracy w tygodniowym wymiarze czasu do 12 godzin. Przy czym dobowy wymiar czasu pracy w dniu zajęć szkolnych nie może przekraczać dwóch godzin, a w okresie ferii, wakacji szkolnych 6 godzin.
Jak wiadomo życie pisze różne scenariusze. Według szacunków Międzynarodowej Organizacji Pracy około 141 milionów dzieci i młodzieży na świecie, pomiędzy piątym a czternastym rokiem życia zatrudnianych jest bez umowy o pracę, często jako tania siła robocza, w ciężkich warunkach pracy przy produkcji przykładowo ubrań, czy komputerów. Pracują one nierzadko za jałmużnę, rujnując sobie przy tym swoje zdrowie.
W niemieckim magazynie „Fluter” (Nr 36, Jesień 2010, Str. 41, Text: Karen Naundorf: „Lasst uns doch in Ruhe arbeiten!“), wydawanym przez Federalną Centralę Kształcenia Obywatelskiego (BPB) natknęłam się na ciekawy artykuł poruszający te kwestie. Tytuł tego artykułu brzmi „Dajcie nam pracować!”. Autorka opisuje miejsce na świecie, gdzie dzieci walczą o prawo do pracy, by móc wspomóc finansowo swoich rodziców. To miejsce to Boliwia, a bohaterem artykułu jest 12-letni Guido.
Ojciec chłopca zmarł osiem lat temu. Od tego czasu Guido jest jedynym mężczyzną w rodzinie. Matka jego pracuje jako szwaczka. Za swoją pracę nie otrzymuje jednak pieniędzy, lecz jedzenie dla siebie i czasami też dla dzieci. Rodzina mieszka w pustostanie. Nie płaci czynszu, dopóki dogląda domu. Guido ima się różnych prac. Pracuje u stolarza, gdzie wygładza meble, a gdy tam nie ma zleceń pracuje w autobusach miejskich. Jest zawiadowcą. Praca ta polega na zapraszaniu podróżnych do pojazdu. Na przystankach autobusowych Guido informuje głośno z autobusu o kierunku jazdy, a gdy zbierze się komplet podróżnych i wszystkie miejsca w autobusie są zapełnione, kierowca płaci mu 50 Centavianos , które odpowiadają około siedmiu eurocentom. Kilo kurczaka kosztuje w Boliwii około 12 Bolivianosów. Guido musi zatem obsłużyć dziennie 24 autokarów, aby zarobić na obiad dla rodziny.
Pracujące dzieci w Azji, Afryce czy Ameryce Łacińskiej zrzeszają się w m.in. organizacji ProNATs, które występują przeciwko zakazom pracy. ProNATs walczą o godne i bezpieczne warunki pracy, ubezpieczenie zdrowotne i czas pracy umożliwiający im jednoczesne kontynuowanie nauki. Skrót NATs oznacza w języku hiszpańskim „Niños, Niñas y Adolescentes Trabajadores“. W języku angielskim przyjęła się nazwa WCY („Working Children and Youth”) czy na terenach francuskojęzycznych EJT (Enfants et Jeunes Travailleurs).
W organizacji tej działają również wybitni eksperci, jak m.in. Prof. Dr. Manfred Liebel, który uczestniczy w posiedzeniach Komisji Rozwoju Parlamentu Europejskiego gdzie wymieniane są poglądy o sytuacji pracujących dzieci. Na polskich stronach internetowych nie znalazłam żadnych informacji na temat tej organizacji.
Dzieci w Boliwii są zdania, że nieludzkim byłoby zabronić im pracy. „Musimy pracować, aby nie umrzeć z głodu! Gdyby zabroniło nam się legalnej pracy, nasza sytuacja stała by się jeszcze gorsza. Nie moglibyśmy bronić naszych praw przed złymi pracodawcami i przed wyzyskiem nas”. W Boliwii od niedawna zniesiono zakaz pracy dzieci. Boliwijska Konstytucja w artykule 61 ustęp 2 zabrania zmuszania dzieci do pracy i ich wyzysku. „Przestaliśmy być przestępcami!” – cieszą się dzieci w Boliwii.
Maja Redlińska