Po prostu nauczyciel – wywiad z Jarosławem Szulskim

Strona główna » Wiedza i inspiracje » Artykuły » Po prostu nauczyciel – wywiad z Jarosławem Szulskim
Po prostu nauczyciel - wywiad z Jarosławem Szulskim

Jarek Szulski – wychowawca i nauczyciel geografii w Gimnazjum i Liceum im. T. Reytana w Warszawie. Organizator i pomysłodawca wielu przedsięwzięć szkolnych i pozaszkolnych. Autor dwóch powieści o szkole: „Zdarza się” i „Sor”. Nauczyciel, który zmienia szkolne życie w fascynującą przygodę, do której wraca się z uśmiechem i nostalgią. Człowiek, dla którego najważniejsze są międzyludzkie relacje i który czasem zdarza się w szkole.

ZARÓWNO NAUCZYCIELE JAK I UCZNIOWIE POTRZEBUJĄ SŁÓW, KTÓRE USKRZYDLAJĄ

ODROBINĘ WSPOMNIEŃ

Jak to się stało, że zostałeś nauczycielem?
Na początku było harcerstwo, wtedy zacząłem pracę z młodymi ludźmi, to działo się pod koniec liceum. Z kolei podczas studiów zacząłem organizować wspólnie z młodzieżą różne przedsięwzięcia, m.in. ogólnopolskie festiwale muzyczne, potem ogólnopolskie konferencje, które odbywały się w mojej macierzystej szkole, w Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie. W pewnym momencie poczułem, że muszę coś zmienić i naturalną konsekwencją moich poprzednich działań, było wzięcie odpowiedzialności za samych uczniów. Kiedy kończyłem studia, postanowiłem zapytać ówczesną panią dyrektor Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie, czy mógłbym zacząć pracę w tej szkole jako nauczyciel. Spotkaliśmy się wtedy przy okazji organizowania kolejnej konferencji, padła odpowiedź twierdząca i w ten sposób rozpocząłem pracę w szkole, której kiedyś byłem uczniem.

Dlaczego chciałeś uczyć w szkole? Czy to był Twój świadomy wybór?
Tak, to był świadomy wybór, choć dla mnie samego zaskakujący, bo będąc uczniem nie przepadałem za szkołą i nigdy nie zakładałem, że będę nauczycielem. Ja po prostu lubię pracę z młodymi ludźmi. Chciałem wziąć za nich większą odpowiedzialność i za to, co z nimi robię. Chciałem popracować z nimi na trochę innej płaszczyźnie.

WAŻNI LUDZIE, MISTRZOWIE

Swoją pierwszą książkę „Zdarza się” zadedykowałeś Panu Profesorowi Czesławowi Uhma, człowiekowi, który sprawił, że wróciłeś do szkoły. Kim jest dla Ciebie Pan Profesor?

To bardzo ważna dla mnie osoba. Pan Profesor Czesław Uhma, po maturze zaprosił mnie do współpracy w Stowarzyszeniu Wychowanków Batorego, którego był prezesem. W klasie maturalnej otrzymałem nagrodę Stowarzyszenia Wychowanków Batorego za działalność na rzecz szkoły. Nagroda została mi wręczona podczas uroczystości rozdawania świadectw maturalnych, był to dla mnie bardzo znaczący moment. Czułem się niedoceniony przez szkołę, ale zostałem doceniony przez absolwentów. Właśnie wtedy Pan Profesor zaprosił mnie do współpracy w Stowarzyszeniu, w którym działam do tej pory.

Jakim człowiekiem jest Pan Profesor?
To niezwykle odważny, prawy i uczciwy człowiek. Ma ideały, którym jest wierny, i nie tylko o nich mówi, ale również je realizuje. Imponowało mi i imponuje to, że jest prawdziwy i spójny w tym, co mówi i co robi. Do tej pory przyjaźnię się z Panem Profesorem, to bardzo ważna dla mnie osoba, to prawie mój dziadek, adoptowany.

A inni Twoi mistrzowie?

Pierwszymi moimi mistrzami byli moi trenerzy zapasów. To oni, wyznaczyli moje pierwsze życiowe standardy i wiele razy mi pomogli. To byli zwykli, normalni ludzie, bez tytułów. Bardzo wiele wnieśli do mojego życia i bardzo dużo im zawdzięczam. Myśląc o nich, przypominam sobie pewien wzruszający moment, kiedy odchodziłem z sekcji, na pożegnanie usłyszałem od nich ważne słowa: „Pamiętaj, że tu jest Twój dom, zawsze możesz tutaj wrócić”. Do tej pory przechowuję je w pamięci i jestem za nie ogromnie wdzięczny. Kiedy przychodzę na treningi, czuję się, jakbym wracał do swojej rodziny.

SZKOŁA

Przenieśmy się na chwilę do Twoich szkolnych czasów, pamiętasz swój najpiękniejszy dzień w szkole?
Najpiękniejsze dni w szkole, to te, w których mnie tam nie było. A najlepszy nauczyciel – przywołam słowa jednego z moich uczniów – to nauczyciel nieobecny (śmiech).

Czego brakowało Ci w szkole, że wolałeś spędzać czas poza nią?
Brakowało mi poczucia sensu. Szybko zorientowaliśmy się, że to czego się uczymy nie ma większego znaczenia, bo po miesiącu niczego już nie pamiętamy. Stawialiśmy sobie proste pytanie, po co to wszystko. W szkole brakowało mi również i przede wszystkim relacji. Istniał bardzo duży dystans pomiędzy nauczycielami a uczniami. My nic nie wiedzieliśmy o nich, oni nic nie wiedzieli o nas. Do głowy by mi nie przyszło w liceum, żeby zadzwonić do któregoś ze swoich nauczycieli. Tak po prostu, pogadać. Dzisiaj, kiedy sam jestem nauczycielem, bardzo często rozmawiam ze swoimi uczniami. Moi przyjaciele są zdziwieni, kiedy odbieram telefony od moich wychowanków. A przecież to jest bardzo ważne, żeby można było z kimś porozmawiać, zwłaszcza wtedy, kiedy ma się naście lat. I niekoniecznie to musi być najbliższa rodzina. Bo to jest taki czas, kiedy młodzi ludzie szukają relacji na zewnątrz.

Czy baliście się w szkole jakichś nauczycieli, lekcji?
Wiele lekcji odbywało się na zasadzie strachu, baliśmy się bardzo wielu nauczycieli. Wracając do Twojego pytania o najpiękniejszy dzień w szkole, był to dzień, w którym dowiedzieliśmy się, że nasz fizyk dostał zawału serca, była to dla nas jedna z najlepszych wiadomości. Wicedyrektor poinformował nas wtedy, że wszyscy uczniowie, którzy byli zagrożeni z tego przedmiotu – przechodzą do następnej klasy. Nauczyciel fizyki uczciwie zapracował sobie na taką naszą reakcję. W pierwszym miesiącu szkoły, kiedy obejmował nas okres ochronny i nauczyciele nie mogli stawiać nam negatywnych stopni, pan od fizyki pytał nas zapamiętale i stawiał jedynki, najpierw zapisywał je w swoim zeszycie, żeby po zakończeniu okresu ochronnego, bez żadnych skrupułów, wpisać je do dziennika. To był początek naszej współpracy. Zasady były ustalone, ale pan ustalił inaczej, był ponad wszelkimi zasadami. Nasza radość, z powodu choroby fizyka, to była naturalna konsekwencja metod, jakie wobec nas stosował. Chociaż dla kogoś, kto nie brał w tym bezpośrednio udziału, nasze zachowanie może wydawać się dziwne i niezrozumiałe. Bo przecież uczniowie potrafią troszczyć się o swoich nauczycieli, kiedy np. nie ma ich w szkole, wysyłają do nich maile i sms-y z pytaniem, czy wszystko w porządku, sam tego doświadczyłem. Choć w polskiej szkole nie jest to powszechny zwyczaj, bo bywa również tak, że nauczyciel nic nie zrobił, żeby stać się kimś ważnym dla swoich uczniów. Jestem pewien, że tę sytuację można zmienić, w wielu nauczycielach drzemie wielki potencjał, który mogliby wykorzystać do budowania relacji ze swoimi wychowankami. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że praca w szkole jest bardzo trudna, ale chciałbym, żeby nauczyciele pracowali dobrze, żeby się angażowali, żeby więcej od siebie wymagali, a nie jak czasem bywa, zasłaniali Kartą Nauczyciela. Żeby wykonywać dobrze ten zawód, trzeba mieć dużo odwagi i dystansu do siebie. Czasami trzeba przyznać przed samym sobą, że nie jest się nikim wyjątkowym i może to jest właśnie droga do odkrycia swojej wyjątkowości.

UCZNIOWIE

Często podkreślasz, że chciałbyś, aby Twoi uczniowie byli ludźmi wolnymi intelektualnie. Co to znaczy?
Między innymi chodzi o to, żeby każdy z nich żył po swojemu, nie tak jak chce szkoła, rodzice, żeby nie musiał spełniać oczekiwań innych, ale wziął odpowiedzialność za swoją edukację i za swoje życie.

A jak tłumaczysz swoim uczniom świat szkolnych relacji? Ty jesteś wychowawcą, który z nimi rozmawia, ale nie wszyscy nauczyciele to potrafią i nie wszyscy tego chcą.
Staram się tłumaczyć. Rozmawiamy, wspólnie szukamy rozwiązań. Czasami nauczyciele podejmują działania i decyzje, które są bardzo krzywdzące dla uczniów, choć pewnie pierwotny zamysł i intencje były dobre. Mam wrażenie, że większość nauczycieli chce tego samego, ale każdy z nas wybiera inną drogę.

W książce opisujesz taką sytuację: uczniowie Mirona zapraszają na spotkanie i rozmowę swoją nauczycielkę. Jej lekcje są dla nich nieciekawe, dają jej to wyraźnie do zrozumienia przeszkadzając i rozmawiając podczas zajęć, które prowadzi. W końcu postanawiają z nią porozmawiać. Czy to zdarzenie miało miejsce w Twojej klasie?
Tak, ta sytuacja wydarzyła się naprawdę.

Czy Ty, jako wychowawca doradzałeś im jak rozwiązać ten problem?
Tak, zachęciłem ich, żeby rozważyli, czy nie porozmawiać o tym z panią, ale nie na forum klasy, tylko po lekcji, żeby zaprosić ją na jakąś herbatę. Pani pedagog, która prowadziła zajęcia w mojej klasie, mówiła że moich uczniów charakteryzuje już duża otwartość i że nie boją się rozmawiać z dorosłymi. Nabrali zaufania i odwagi do dorosłych. To, że w ogóle chcieli rozmawiać ze swoją nauczycielką, to też był sygnał od nich, że im zależy, żeby było inaczej, że ta sytuacja też jest dla nich trudna i chcą ją zmienić. Często młodzi ludzie w takich okolicznościach drwią ze swoich nauczycieli, ale zwykle nie zdobywają się na poważne rozmowy z nimi.

Czy rozmowa zadziałała?
Podobno tak. Pani była wzruszona, że uczniowie tak otwarcie z nią rozmawiali, ale była też bardzo zaskoczona tą sytuacją. Nauczyciele nie są przyzwyczajeni do takiego feedbacku od swoich uczniów. Dzieci powinno się uczyć, jak radzić sobie w takich sytuacjach. A może bardziej ta umiejętność potrzebna jest dorosłym. Wszystko sprowadza się do komunikacji. Rozmowa jest kluczowa. Są dwie drogi, uczniowie będą współpracować z nauczycielem albo dlatego, że się go boją, albo dlatego, że go cenią. Jeśli go cenią, zdecydowanie łatwiej będzie mu do nich dotrzeć.
Sami z własnego doświadczenia pamiętamy komunikaty kierowane przez nauczycieli pod adresem uczniów typu: „Wyjdź za drzwi, idź po rozum do głowy, jak go znajdziesz to wróć” itp. Mnie kiedyś tak wyrzuciła pani od biologii, ale nie wróciłem, bo nie znalazłem rozumu. Na następnej lekcji ta sama pani chciała mnie udobruchać i wysłała mnie do biblioteki po jakiś album, ale też nie wróciłem. Na trzeciej lekcji pani już nie wytrzymała, nie miała cierpliwości do naszej skomplikowanej relacji i po prostu karnie mnie zapytała. Dodatkowo, przeprowadziła jeszcze krótki wykład umoralniający i w ten sposób pogrzebała swoją szansę na jakiekolwiek porozumienie.

A jak zachęcasz swoich uczniów do nauki?
To są ludzie, którzy potrafią się uczyć i są podejrzewani o to, że są zdolni. Moja praca głownie skupia się na ich motywowaniu, a motywacja bierze się chyba z poczucia jakiegoś sensu. I to co staram się robić, a co nie zawsze się udaje, to wywoływać jakieś emocje. Nie chodzi o to, żeby urwać komuś głowę w czasie lekcji, dziwnie się ubrać, zrobić gwiazdę, itp. Czasami wystarczy pokazać coś ciekawego na początku zajęć, opowiedzieć jakąś historię, jakąś zagadkę i wspólnie poszukać rozwiązania. Wymyślić coś, co będzie nieoczekiwanym powiązaniem tematu lekcji z kontekstem tu i teraz. To pobudza do myślenia. Emocje są bardzo ważne, bo tematy większości lekcji – pewnie też moich, to jest po prostu – nuda.

„Najlepsze lata życia to te, w których decydujesz, że Twoje problemy należą do Ciebie”. To cytat z Twojej książki pt. „Sor”, piękne zdanie o odpowiedzialności. Jak uczyć odpowiedzialności w szkole?
Dla mnie odpowiedzialność jest kwintesencją życia. Życie dorosłe polega na ciągłym podejmowaniu decyzji. Niektóre nasze decyzje są trafne, niektóre mniej, inne wcale. Jedne są dla nas dobre, inne wręcz przeciwnie. Staram się, aby uczniowie w szkole mieli kawałek swojej przestrzeni, za którą mogą być odpowiedzialni i której mogą być gospodarzami. Bo przecież nie chodzi o to, żeby uczyć odpowiedzialności tylko w jeden sposób – jeśli uczeń nie zrobi pracy domowej, to musi ponieść konsekwencje i dostać jedynkę. Nauka odpowiedzialności to m.in. wspólne projekty edukacyjne, które realizują uczniowie i dzięki którym mają rzeczywisty wpływ na to, co dzieje się w szkole.
Czasem bywa tak, że próbujemy zrzucić odpowiedzialność na innych, np. jeśli mieliśmy jakiegoś słabego nauczyciela, obarczamy go winą za wszystkie nasze niepowodzenia w danej dziedzinie, ale ja nie chciałbym, żeby z takiego powodu np. nie zdać matury. Pamiętam historię ze swojej szkoły – jedną z ważniejszych dla mnie i dla mojej klasy – lekcji odpowiedzialności. W klasie maturalnej przez dwa miesiące nie było pani z matematyki i zamiast pisać podanie do dyrekcji o zmianę nauczyciela, zaczęliśmy sami organizować się jako klasa. Podzieliliśmy się zadaniami, każda para uczniów miała opracować i przygotować jakiś temat z matematyki – dla wszystkich. Zbieraliśmy też składki na korepetycje. Ze składek można było korzystać wtedy, kiedy pojawiał się jakiś problem, którego sami nie potrafiliśmy rozwiązać. W takiej sytuacji można było zwrócić się o pomoc do kogoś, kto dobrze się na tym znał i po prostu mu za to zapłacić. Mieliśmy do wyboru albo się poddać, albo zacząć działać.

Opowiadasz im o tym?
Tak, bo to jest dobry przykład odpowiedniego nastawienia do życia, poszukiwania alternatywnych rozwiązań, a nie bezczynnego czekania.

Odwołam się znowu do Twojej książki i zacytuję inny jej fragment: „Życie jest sumą wspomnień”. Jak ważne są szkolne wspomnienia?
Mam trochę wątpliwości w związku z tym zdaniem. Bo nie chodzi też o to, żeby żyć tylko przeszłością. Czasem z moimi byłymi uczniami łapiemy się na tym, że siadamy i zaczynamy wspominać. Uważam, że na takie rozmowy jest jeszcze za wcześnie, wolałbym, żebyśmy raczej skupili się na tym, co jeszcze możemy razem zrobić.
Z drugiej strony, ktoś kiedyś powiedział, że szkoła jest tym, co zostaje w nas, kiedy wiedza wyparuje. A wyparuje szybko. Bardzo się cieszę, kiedy moi wychowankowie mówią, że z gimnazjum mają tyle wspomnień, że mogą godzinami o tym opowiadać, smucę się, kiedy mówią, że kończąc liceum nie mają do czego wracać. Pamiętają początek szkoły i jej koniec. Uczyli się przez trzy lata, coś tam się niby wydarzyło, ale tak naprawdę nie ma takiego wypełnienia. Jakby zabrakło przestrzeni na relacje.

WYCHOWAWCA

Emil – Twój uczeń, pierwowzór bohatera Twojej pierwszej książki o szkole „Zdarza się” w jednym z wywiadów mówi otwarcie, że bardzo tęskni za swoją klasą gimnazjalną, za swoim wychowawcą i że brakuje mu teraz takich relacji. A jak wychowawca, który oddaje swoją klasę po trzech latach wspólnego bycia razem, radzi sobie z tą sytuacją, ze zwykłą ludzką tęsknotą?
Nie jest łatwo, nie mam recepty na to, cały czas jest mi z tym trudno. Czasami mówię o tym swoim uczniom, ale nie chcę się z tym narzucać. Nie chcę, żeby czuli się odpowiedzialni za utrzymywanie tego, co było. Taka jest naturalna kolej rzeczy, kończą gimnazjum, idą do nowych klas, szkół z nadzieją na zawarcie nowych przyjaźni. Jednym się udaje, innym nie, dobrze, że mają już jakieś zaplecze, do którego mogą wrócić, sprawdzonych przyjaciół.
Moi uczniowie w pewien sposób cały czas mi towarzyszą i to jest piękne. Zupełnie normalną rzeczą jest, że wychowankowie mojej pierwszej klasy towarzyszyli mi, kiedy byłem wychowawcą mojej drugiej klasy. Normalne jest też to, że wyjeżdżamy razem na wakacje, mimo że od kilku lat nie jesteśmy już klasą, dzwonimy do siebie, nie potrzebujemy jakiegoś specjalnego pretekstu, żeby się spotkać. Spotykamy się, żeby wypić kawę, herbatę, czasami wspólnie pracujemy. To jest właśnie to, czego brakowało mi w szkole, bo ja nigdy nie miałem takiej możliwości, żeby zadzwonić do swojego nauczyciela, zaprosić go na kawę i po prostu z nim pogadać.
Myślę, że to, co wypracowałem z moją ostatnią klasą, to były naprawdę bliskie i serdeczne kontakty. Już bardziej serdecznych relacji, opartych na wzajemnym szacunku i zaufaniu, mieć nie można.
To jest niesamowity kapitał dla tych dzieci. Moi uczniowie są dumni z naszych relacji. Zdarzają nam się czasem zabawne sytuacje, np. dzwoni do mnie moja uczennica, prowadzi ze mną rozmowę, jest w towarzystwie swoich kolegów, już z nowej szkoły i reagując na jakiś hałas, który powstał wokół niej krzyczy: „Bądźcie cicho, bo rozmawiam ze swoim wychowawcą!” Jej koledzy są zdziwieni: „Jak to z wychowawcą…???” Dla nas jest to zupełnie naturalne, jak podanie ręki, choć w warunkach szkolnych podanie ręki uczniowi przez nauczyciela może być postrzegane jako rodzaj ekstrawagancji, niestety.

Dlaczego to wszystko robisz? Dlaczego jesteś właśnie takim wychowawcą, nauczycielem?
Nie chcę sztucznie dzielić świata, na ten szkolny i ten „normalny”. Wiem, po co przychodzę do szkoły i jakie jest moje zadanie. Pamiętam, że to ja jestem dorosły a pracuję z dziećmi. Ale to nie znaczy, że mam być jakimś guru, że mam ich nie szanować i robić z siebie kogoś, kim nie jestem. Nie chcę stawać się na potrzeby szkoły jakimś wszechwiedzącym autorytetem, bo tak nie jest.

Jakie były najpiękniejsze podziękowania, które otrzymałeś od uczniów?
To były listy, które napisali do mnie moi uczniowie. To dla mnie najpiękniejsze podziękowania. Chciałbym, żeby nauczyciele zamiast kwiatów w szkołach, otrzymywali listy napisane przez swoich wychowanków. Nauczyciele, tak jak i uczniowie, potrzebują słów, które uskrzydlają, a słowa zawarte w tych listach mają taką moc. Sam to sprawdziłem.

RODZICE

Jakie były Twoje relacje z rodzicami Twoich wychowanków?
To jest bardzo ważny temat, rodzice są dla mnie partnerami w szkole. Tworzymy relacje nie tylko z uczniami, ale i z rodzicami. Starałem się zrobić wszystko, żeby rodzice nabrali do mnie zaufania i zaczęli widzieć we mnie sprzymierzeńca. Miałem wrażenie, że wytworzył się między nami jakiś szczególny rodzaj porozumienia. Wspieraliśmy się nawzajem, dzięki temu łatwiej pokonywaliśmy trudności. Mieliśmy do siebie zaufanie.
Rodzice są najważniejsi, zawsze powtarzam moim uczniom, że ja bywam a rodzice są. W gimnazjum młodzi ludzie wchodzą w taki wiek, że tworzą swój własny świat, chcą być odrębni. Rodziców kochają, ale nie mówią o tym za często, czasami zdarzało się tak, że to ja byłem pośrednikiem w przekazywaniu tak istotnych wiadomości i robiłem to z ogromną przyjemnością. Rodzice byli mi za to bardzo wdzięczni, to były niezwykle miłe sytuacje, które sprawiały mi ogromną radość.

To zapytam jeszcze o wycieczkę z rodzicami, to był pomysł stworzony na potrzeby książki, czy rzeczywiście ona się odbyła?
Ta wycieczka rzeczywiście miała miejsce. Na potrzeby tego wyjazdu został stworzony specjalny regulamin wycieczki szkolnej dla dorosłych, z którym rodzice mieli obowiązek się zapoznać, a następnie podpisać go. Ponadto każdy uczeń wyrażał pisemną zgodę na uczestnictwo swoich rodziców w wycieczce. Jeśli rodzic z jakiegoś powodu, nie otrzymał takiej zgody, uczeń na piśmie zobowiązywał się do wzięcia za niego całkowitej odpowiedzialności, podczas nieobecności wychowawcy. Ja, jako opiekun byłem świetnie przygotowany, miałem przy sobie kilkanaście nagan podpisanych przez dyrekcję, z pozostawionym wolnym miejscem na wpisanie imienia i nazwiska. Nagany były wręczane rodzicom za różnego rodzaju przewinienia, których dopuścili się podczas wycieczki: za nieprzestrzeganie ciszy nocnej, za używanie wulgaryzmów, za niekoleżeńską postawę wobec innych uczestników, za spożywanie alkoholu, za niszczenie mienia. Wszyscy bardzo szybko weszli w konwencję wyjazdu, poczuli się jakby mieli naście lat, przyjmowali wszystko z humorem i dystansem. Został wybrany nawet samorząd, którego oczywiście nikt nie słuchał. Dla mnie jednak najcenniejsze były rozmowy, które toczyły się podczas tego wyjazdu.

SZKOŁA UCZY POKORY

A jakiej rady udzieliłbyś młodemu nauczycielowi rozpoczynającemu pracę w szkole?
ŻADNEJ!!! Niech kieruje się swoją intuicją, sercem i niech będzie zaangażowany. I wtedy nasze wady, bardzo szybko zresztą dostrzeżone przez uczniów, też będą postrzegane inaczej. Ale wolałbym nic nie radzić. Często powtarzam, że szkoła uczy pokory. Czasem wydaje mi się, że już coś wiem, że znalazłem jakąś receptę, jednak za chwilę okazuje się, że opracowana przeze mnie metoda już nie działa i że trzeba opracować inną, bardziej skuteczną. Już bliższy jestem napisania książki pod tytułem „ 10 Metod prowadzenia lekcji, które nie działają”, niż dawania jakichkolwiek rad.

„SOR”

Podczas naszej rozmowy często odwoływałam się do Twojej książki zatytułowanej, „Sor”. Pozwól, że na koniec zapytam o jej przesłanie, główną myśl, która towarzyszyła Ci, kiedy ją pisałeś?
Pisząc tę książkę chciałem zwrócić uwagę, na szybko płynący czas. Odkładamy różne rzeczy na później, a potem okazuje się, że nie ma już żadnego „później”. Smutne jest to, że robimy rzeczy, których nie chcemy robić, a nie mamy czasu na to, co nas buduje, nagle orientujemy się, że minął kolejny rok, a my nie zrobiliśmy tego, na czym naprawdę nam zależało. Nie zawsze jesteśmy świadomi tego, co nas uszczęśliwia. Przeceniamy rolę dóbr materialnych w naszym życiu, a nie doceniamy tego, co dają nam inni ludzie. Zapominamy o przyjaźni, miłości.<

To piękna puenta na zakończenie naszej rozmowy o szkole, przyjaźni, miłości do ludzi, wspomnieniach i dobrze wykorzystanym czasie.
Wywiad przygotowała i przeprowadziła Aneta Korzeniowska


One thought on “Po prostu nauczyciel – wywiad z Jarosławem Szulskim”

Zostaw komentarz to januszi Anuluj komentarz

Twój adres e-mail nie będzie publikowany.

Możesz używać znaczników HTML i atrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*